Po wydarzeniach znanych z gry Star Wars Jedi. Upadły Zakon, załoga Modliszki kontynuuje swoją walkę z Imperium. Podczas jednej z rutynowych misji, grupa spotyka podającą się za szturmowca badaczkę o imieniu Fret, która zdezerterowała i pragnie dołączyć do walki o wyzwolenie galaktyki. W tym celu drużyna musi odnaleźć i unieszkodliwić prototyp niezwykle niebezpiecznego urządzenia maskującego znanego jako Całun. Jego zdobycie może odmienić przebieg ich dalszej walki. Jednakże zadanie nie będzie łatwe, ponieważ z misją odzyskania sprzętu wysłany został także jeden z inkwizytorów - złowrogi Piąty Brat.
![]() |
Okładka polskiego wydania Star Wars Jedi. Wojenne blizny |
Byłem przekonany, że moje wstępne oczekiwania wobec tej książki nie były zbyt wygórowane. Po ukończeniu Jedi: Upadły Zakon i przed rozpoczęciem Jedi: Ocalały, chciałem poznać więcej przygód załogi Modliszki, które rozgrywały się pomiędzy wydarzeniami z obu gier komputerowych. Liczyłem, że książka zawierać będzie ciekawą fabułę przepełnioną akcją, na którą składać się będą sceny walki, pościgi czy ucieczka przed niebezpieczeństwem. Ogółem rzecz biorąc, coś na kształt scenariusza dodatku fabularnego do pierwszej części gry wideo.
Oh boy, was I wrong...
Pierwszy rzut oka na okładkę oraz tytuł książki pozwala domniemywać, że najważniejszym bohaterem historii będzie oczywiście Cal Kestis, a jego kompani oraz przeciwnicy będą postaciami drugoplanowymi. Otóż błąd. Pani Maggs postanowiła, że najważniejszą postacią jej powieści będzie właśnie Merrin, wiedźma z Dathomiry.
Jestem przekonany, że ta decyzja nie była przypadkowa. Sam Maggs, prywatnie będąca lesbijką, a w przestrzeni publicznej otwarcie głosząca swoje poglądy i przemyślenia, które można określić mianem (skrajnie) lewicowych, tworzy powieść, w której główna bohaterka okazuje się być panseksualna i w ramach opowiadanej historii przeżywa swój pierwszy homoseksualny romans. Przypadek? Nie sądzę. Również nie powinno dziwić, że Disney zaakceptował i wypuścił tę powieść w takiej postaci.
Najistotniejszym bohaterem pobocznym jest oczywiście szturmowiec (lub jak jest określana w książce: "szturmowczyni") imieniem Fret, która kontaktuje się z załogą Modliszki z prośbą o pomoc w dezercji w zamian za pomoc w odnalezieniu Całunu. Jest to postać dość płytka, bez wyraźnych cech charakteru, które pozwoliłyby czytelnikowi na przywiązanie się do niej. Osobiście uważam, że postać ta została wprowadzona wyłącznie w celu opisania lesbijskiego romansu, o czym świadczą szczegółowe opisy jej fizyczności, w tym muskulatury, koloru oczy czy wydatności warg (tak było, nie zmyślam).
Sam Cal Kestis został potraktowany bardzo po macoszemu. Przedstawiony jako nieporadny chłoptaś, za wszelką cenę chcący zwalczać Imperium razem ze swoją nową rodziną, którą kocha ponad wszystko. Pozbawiony głębszych rozmyślań oraz męskich cech charakteru, został wykreowany na fabularną breję emocjonalną.
Zarówno o pozostałych członkach załogi Modliszki, jak i głównym antagoniście nie warto w ogóle wspominać, ponieważ ich rola w historii jest w zasadzie marginalna. Traktowani wyłącznie jako wsparcie emocjonalne lub worek do bicia, ich obecność ogranicza się do pretekstu kolejnego monologu na temat znaczenia rodziny bądź wprowadzenia odrobiny akcji i scen walk (chociaż jestem pewien, że autorka chętnie by się ich pozbyła na rzecz większej ilości homoseksualnych scen erotycznych).
Książka napisana jest wyjątkowo odpychającym językiem, pełnym prostackich zwrotów i kolokwializmów. W żaden sposób styl narracji nie wprowadza czytelnika w opowieść, autorka ewidentnie sili się na naśladownictwo języka młodzieżowego, jednak z naprawdę marnym skutkiem.
Przez całą powieść przewijają się o k r o p n e p r z e r w y w słowach, jak gdyby autorka nie potrafiła odpowiednio podkreślić ich znaczenia i wagi, dlatego zdecydowała się na zastosowanie tego okropnego i infantylnego zabiegu.
Odnoszę wrażenie, jakby cały tekst pisany był na modłę amerykańskich komedii filmowych klasy B, w których główny bohater, będący za kulisami, pełni funkcję narratora opisującego aktualne wydarzenia. Na jedno zdanie dotyczące opisu sceny walki, otrzymujemy w tym samym akapicie cztery zdania dotyczące przemyśleń Cala na temat tego, jak wygląda dany bohater podczas walki i jaki inne myśli mu towarzyszą. Tego nie da się przyjemnie czytać.
Przedstawioną historię można w zasadzie podzielić na dwa główne wątki: poszukiwanie technologii Całunu oraz wątek miłosny Merrin. Szczerze mówiąc, nie wiem, który z nich jest gorszy. Żaden z nich de facto nie nawiązuje do tytułowych "wojennych blizn", czymkolwiek one miały być w zamyśle autorki.
Pierwszy wątek to w zasadzie liniowa opowieść, w którym bohaterowie przemieszają się od punktu A do punktu B, okraszona fabularnym twistem, która mogłaby sprawdzić się dość dobrze jako scenariusz DLC do gry komputerowej. Uważam, że choć ten wątek sam w sobie nie był wybitny, stanowi on niewątpliwie jeden z lepszych elementów tej książki.
Tego samego nie mogę powiedzieć o wątku miłosnym. Jak już wspomniałem powyżej, uważam go za jedną, wielką projekcję prywatnych preferencji i poglądów autorki. Jest płytki i prymitywny, w żaden sposób nie pasuje do gwiezdnowojennego uniwersum. Nie należy tego traktować jako ulepszenie fabuły poprzez dodanie elementów związanych z dorosłym życiem, które mogą wydać się ciekawe starszemu czytelnikowi, lecz przeseksualizowane i naiwne wstawki skierowane do nabuzowanych hormonalnie nastolatek.
Z mniej istotnych rzeczy, które można określić mianem czepialstwa, wskazałbym dalszą antropomorfizację droidów, która jest nagminna we wszelkich dziełach Disneya dotyczących Gwiezdnych Wojen. Droid-maskotka serii, czyli BD-1 przedstawiony jest wyłącznie jako zwierzątko niż jako użyteczna w jakimkolwiek stopniu maszyna. Zaspokojenie bambinistycznych potrzeb docelowej grupy odbiorców Disneya można skreślić z checklisty.
Na koniec warto poświęcić kilka słów polskiemu tłumaczeniu, które cierpi na te same bolączki towarzyszące w zasadzie wszystkim tłumaczeniom powstałym pod pieczą Wydawnictwa Olesiejuk. Tłumacz Krzysztof Kietzman zawsze robił przyzwoitą robotę, tak i w tym przypadku widać, że starał się jak mógł, aby ten prymitywny język przekuć w coś dającego się czytać w naszym rodzimym języku, przemycając miejscami nawiązania do polskiej kultury popularnej, w tym do kultowego filmu Miś w reż. Stanisława Barei. Jednakże nie mogę nie wspomnieć o wstawianych na siłę feminatywów, o których dyskusja zdaje się nie cichnąć. Już samo słowo "szturmowczyni" budzi we mnie ciarki zażenowania. Coś okropnego.
Podsumowując, z całego serca odradzam zakup i lekturę tej powieści. Książka jest najzwyczajniej w świecie słaba i to nie tylko w kontekście uniwersum Gwiezdnych Wojen, z którym ma niewiele wspólnego prócz wykorzystanych postaci z gry komputerowej. Pozostaje czekać na wyniki sprzedażowe tej pozycji, aby móc stwierdzić czy trend wydawania książek o jasno określonych poglądach politycznych i światopoglądowych się utrzyma.
0 Komentarze